"Ludzie ze szkła. Dzieci łez. Potomkowie wojen, odziani w krwawy jedwab. (...) Tacy właśnie jesteśmy. I żyjemy tu od wieków... Wiecie o tym, Słoneczni? Okryci woalką maskarady przetrwaliśmy tysiące lat. Kolejne tysiąc przed nami. Zejdziesz z drogi, czy staniesz się częścią naszej krwawej układanki...?"
Gość
Głos krwiopijcy był coraz bardziej ochrypły ze względu na tymczasowo uszkodzone struny głosowe. Ten śmiał się jednak coraz to silniej, czyniąc na przekór rozemocjonowanemu towarzyszowi. Nie reagował na jego desperackie próby. Sam siebie w tym miejscu traktował na poziomie, nie przekraczającym niezbędnego minimum szacunku. w Końcu zamilknął, znudzony teatralnością sytuacji. Spoglądał z obojętnością w ciemne oczy, widzące jeszcze jakikolwiek cel. Były piękne.
Gość
Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami. Ryu oparł się plecami o ścianę zakładając ręce na piersi i patrząc na niego z góry z pewną wyższością na twarzy. Prawdopodobnie robił to, gdyż chciał poczuć się lepiej. Zwrócił wzrok ku ścianie udając, że w ogóle nie zirytowała go ta sytuacja. W środku prawie się nie zagotował, choć w pewien sposób uczył się znosić wyśmiewanie ludzi.
Gość
Pozycja niczym była, gdy spojrzenie zostało zakończone przez słabszą ze stron. Choć Ryu uznawać mógł swój gest za symbol wyższości, Közi odebrał go jako słabość, rozwiązanie wynikające z braku metod na jego własne poczynania. Czuł fale złości, prężące się we wnętrzu Chłopca, przenikające go, nie mające szans na ostygnięcie jeszcze choć przez jakiś czas. Krew, która wydobyła się z ukłutej rany, zdążyła już zakrzepnąć na powierzchni zarastającej się w błyskawicznym tempie skóry. Jej woń kojarzyć mogła się z ekstazą, szaleństwem, zimnem i ognistym ciepłem, ciężkością piżma, niedbałą elegancją, szarością nagrobka. Imię Cienia wszak oznaczało "grzebać".
Gość
Po pewnym czasie Ryu zsunął się po ścianie i siedząc przy niej błądził wzrokiem po pomieszczeniu z dokładnością omijając postać Koziego. Po kilku seriach omijania jego postaci, wzrok Ryu wreszcie zatrzymał się na tej sylwetce i patrzył na nią znów otwarcie, już z dozą spokoju. Wyczuł zapach krwi, który był różny od tego który zwykle czuł. Był równie niepokojący jak obecność Najstarszego.
Gość
Znowuż Ryu wprawił Közi'ego w rozbawienie, tym razem jednak nie okazane. Cóż mogło niepokoić w kimś, komu wszystko było jedno? Czyż nie powinno się myśleć, iż - obojętny na radość życia - będzie zaspokajał jedynie podstawowe potrzeby? Czy nie krzepiącym był fakt, iż w stanie największego głodu nie zabił? Miał dozę szacunku do każdego ze swych Dzieci. Musiał mieć dobry powód, by zabić, lub też być wystarczająco rozwścieczonym. Przez cały ten czas spozierał na jego twarz. Gdy ich spojrzenia się spotkały, wzrok skupił na ciemnych, iskrzących w mroku oczętach, kojarzących się ze świeżo malowanym drewnem lub polerowanymi oczyma lalki. Przyciągały uwagę. Woń krwi Starszego oscylowała wokół cząstek powietrza, z wolna gasnąc.
Gość
Nie niepokoiła Ryu osoba Koziego, a zapach krwi który nosił. Było w niej coś niepokojącego. Broń boże nie odczuwał strachu wobec mężczyzny, który się przed nim znajdował.
Otwarcie mierzył spojrzeniem w jego oczy ani na moment nie odwracając wzroku. Te Koziego były chłodne, ale zarazem nasycone, kojarzące się z wczesną wiosną. Z pąkami pod pokrywą lodu. - Nie możemy wciąż się szarpać, skoro mamy spędzić ze sobą bóg jeden wie ile czasu... - Mruknął pod nosem, jakby mówiąc do siebie choć w istocie jego słowa kierowane były do Koziego. - Czy zgadzasz się ze mną?
Gość
W krwi tkwiła istota osobowości, obleczona w pojęcie właściwości cielesnych. Jako krwiopijca Közi wiele o tym wiedział. Zdążył poznać już dzięki płynowi temu wiele zjawisk, pod każdym aspektem. To, co przerażało mimo woli, z zamysłem mogło szerzyć pustoszącą destrukcję.
- Naturalnie. - rzekł już z właściwą sobie na co dzień w otwartym świecie niefrasobliwą, a mimo to dojrzałą szarmancją.
Nie potrzebował imienia mężczyzny. Nie musiał go odczytywać z umysłu. Nie po to tu byli, by używać oklepanych formuł.
Gość
Więc nie odbieraj mi krwi. Mógłbyś żerować na mnie dotąd, aż osłabnę kompletnie. Nie chcę tego. Jeśli nie chcesz bym i ja odebrał ci krew, nigdy więcej tego nie rób - oznajmił spokojnie mierząc spojrzeniem ciemnych oczu jego bladą sylwetkę która kojarzyć się mogła z zamierzchłymi czasami. Zamilkł patrząc na swoje dłonie. Obaj wyglądali jak arystokraci, co wręcz nie pasowało do tego miejsca. Lśniący srebrny sygnet z krwistoczerwonym rubinem w środku szydził z jego sytuacji.
Gość
- Zrozumiałbyś me pragnienie, tkwiąc tu od kilkudziesięciu lat o jednym śmiertelnym na kilka nocy. Żałowałbyś nawet kropli mej krwi. - rzekł z powagą sugerującą, iż nie kłamie. Pomijając fakt, że nie dopuściłby do ataku Ryu - nawet podczas snu. Starsi krwiopijcy cechowali się wrażliwością na bodźce wyższą, aniżeli młodsi i taką też czujnością. Közi obrazował arystokratę zrzuconego w czeluście pogardy, jego nowy towarzysz zaś był jeszcze dumnym, pełnym życia, szlachetnym dla pokazu w kwestii ubioru. Miał się on przestać liczyć.
Gość
Tkwisz tu od kilkudziesięciu lat?! - Zapytał na chwilę podnosząc głos. Zastanawiał się ile sam będzie tu tkwić. Zaczynał czuć się przytłoczony, jakby właśnie ktoś wkładał go do kąpieli z gorącą wodą w której się rozpuszczał. Przymknął oczy i westchnął gładząc opuszkami swe ramiona - Dlaczego tak długo tu jesteś...? Co uczyniłeś złego...?
Gość
Milczenie było potwierdzeniem słów nostalgicznego więźnia. Nie sądził, by dane było mu szybko wyjść na wolność. Miał przed sobą wieczność, mogącą zostać przerwaną tylko w przypływie łaski kuzyna. Ten zaś znany był z surowości - takim też był dla największego buntownika, jakiego kiedykolwiek spotkał. Nie opierał się bunt Złotookiego jedynie na półświadomym mordzie.
- Począłem tworzyć wbrew ludziom.
Gość
Skinął głową w zamyśleniu lekko unosząc powieki by zaraz znów je zamknąć. Sytuacja wydała mu się beznadziejna. Czuł się sponiewierany, przeciągnięty po podłodze. Nie ze względu na działania Najstarszego, rzecz jasna. - Chciałbym znać odpowiedź na pytanie... Ile będę tu przebywać...? - Powiedział sam do siebie, łapiąc się na tym i karcąc w myślach, że bliski jest przy tym szaleństwu.
Gość
Zdumiewającym zjawiskiem po tylu nocach był widok targanego emocjami, nie tak starego wampira. Rozumiał jego stan, bowiem sam - choć nie okazywał tego w ten sam sposób - czuł się podobnie, uwięziony po raz pierwszy w zupełnie innych okolicznościach. Pamiętał urywki odczuć, jakie w nim szalały. Ryu odpowiedziała cisza. Közi nie był w stanie mu odpowiedzieć. Całkiem nieruchomy, mierzył go wzrokiem, pojąc się nowością.
Gość
Spojrzenie czarnych oczu prześliznęło się po celi zatrzymując się i wyłapując spojrzenie starszego. Obserwował go w spokoju i milczeniu przez dłuższy czas. Przyzwyczajał się. Sam właściwie nie wiedział ile czasu przebywa już w tym miejscu... Westchnął, jakby westchnienie miało mu w czymś pomóc. Rozświetlić umysł, znaleźć rozwiązanie. - Chyba wolałbym już umrzeć, niż tkwić tu przywiązany jak pies... - Powiedział do Koziego, chcąc znaleźć obiekt do którego będzie mówił by nie tracić zmysłów. Prawdą był fakt, że nienawidził się podporządkowywać. Nienawidził, gdy ktoś go ograniczał.
Gość
Choć rasą podobni, temperamentem byli zupełnie inni, mimo pewnych zbieżności w samej duszy. Godziny przestawały być ważną częścią życia, jeśli odbywało się ono w lochu. Najprawdopodobniej nastawał świt. Posłał młodszemu groteskowy półuśmiech, cień mimiczny, słysząc o śmierci - tak gorzki, jak smutny. Odrzucał już nawet świadomość niewoli. Największym związaniem była dla niego egzystencja, nijak nie mogąca się zakończyć.
- Następna wieczerza będzie jedną z mych ostatnich przed wypoczynkiem. Na długo zasnę.