"Ludzie ze szkła. Dzieci łez. Potomkowie wojen, odziani w krwawy jedwab. (...) Tacy właśnie jesteśmy. I żyjemy tu od wieków... Wiecie o tym, Słoneczni? Okryci woalką maskarady przetrwaliśmy tysiące lat. Kolejne tysiąc przed nami. Zejdziesz z drogi, czy staniesz się częścią naszej krwawej układanki...?"
Gość
Ten stojący na uboczu wśród bagien i pól dom ma swoją historię. Dla przeciętnego śmiertelnika może zdawać się on opuszczony... Czy jednak rzeczywiście taki jest?
Kanapa w hallu:
Pokój muzyczny:
_____________________________
Wdychając woń śmierci i staromodnych perfum, a także czegoś co kojarzyć się mogło ze starą, pożółkłą książką a tym samym z przemijaniem jechał nie zatrzymując się nawet na moment. Kłusem dotarł przed drzwi starej willi w której mieszkał i zeskoczył z konia czekając, aż to samo zrobi Najstarszy. - Poczekaj moment... - Powiedział znów zapominając o tytułowaniu i odprowadził konia na wzgórze, gdzie była szopa w której trzymał tego i jeszcze dwa inne. Wrócił do niego po niespełna sześciu minutach i eleganckim gestem kontrastującym z niechlujnym wyglądem budowli, zaprosił do środka.
Istotą magii zrujnowanej posiadłości było to, że przedstawiała się ona obserwatorowi o każdej porze dnia, nocy, roku - inaczej. Przywodzić mogła na myśl szaleństwo, by chwilę potem stanowić prozaiczny symbol banału. Zszedł z konia, wzrokiem lustrując wejście do domu. Nie rzekł nic na kolejny nietakt, choć wypłynęła zeń fala karcącego chłodu. Czekając na Ryu, zbliżył się do wejścia. Zaproszony, wkroczył do wnętrza domostwa, palcami muskając po drodze szorstką cegłę. Rozejrzał się dyskretnie, jedynie ruchem oczu.
Offline
Gość
W środku było chłodno i brudno. Wszędzie porozbijane były kawałki okien, które od wewnętrznej strony zabite były deskami. Również meble wyglądały, jak gdyby przez dom przeszło tornado. W całym domostwie jedynie sypialnia, salon i jadalnia wyglądała znośnie. Zapalił zapalniczką jedną ze świec i podał ją Kamijo, chyba jedynie z przyzwyczajenia i wygody, gdyż z pewnością starszy wampir widział dobrze w ciemnościach. Od czasu do czasu między nogami przebiegały szczury. Ryu przeszedł do schodów na których usiadł i przyglądał się w milczeniu postaci obserwującego Kamijo.
Jakże innymi były te komnaty od wnętrze pełnego przepychu, Szklanego Zamku. Tam, gdzie Kamijo zwykł widzieć idealnie dopracowane meble z najdroższych materiałów, zatem w rogach pokoju, pod ścianami, teraz widział spróchniałe drewno pokryte kurzem. Podczas, gdy jego meble nie nosiły wspomnień, będąc pięknymi, acz martwymi jak on sam - te tutaj chyliły się ku upadkowi, nadal zacięcie stojąc, po brzegi wypełnione dziejami życia. Duszna atmosfera zdawała się nabrzmiewać z każdą chwilą, w której żył właściciel domu. Dzierżąc świecę, przesuwał się od miejsca do miejsca. Na idealnie gładkich, bladych palcach zagościły ciemne smugi, na jasnej twarzy zaś wyraz skupienia i kontemplacji. Niekiedy palce jego drgały niezapowiedziane, jak gdyby czymś podpalane.
Offline
Gość
To wszystko było prawdą. Ryu nigdy nie wymieniał swych mebli. Choć także bardzo długo o nie nie dbał. Być może teraz byłyby w lepszym stanie, aniżeli stanowiąc pożywkę dla korników i składowisko kurzu.
Obserwował go niezwykle dokładnie. Zastanawiał się nawet co pomyśleliby jego podopieczni, gdyby zobaczyli w jego domu Najstarszego. Uznaliby go pewnie za zdrajcę i mimo przewagi siły, pewnie by go zabili. Kto wie, czy już teraz go nie obserwowali... Ryu poczuł chłodne opuszki lęku na swym karku, jednak jego wyraz twarzy się nie zmieniał. Wciąż był skupiony na postaci jasnowłosego. Chłodny choć tlący w sobie iskrę młodzieńczej żywotności. A gdyby go tak... zabić? - pomyślał mrużąc lekko oczy. Ułożył w głowie plan morderstwa, choć jedynie nad nim dumając. Wiedział, ze nigdy nie wejdzie on w życie. Jeśli nie świadomie to z pewnością podświadomie był o tym przekonany.
Choć skupiony był na skrawkach wspomnień, jakie odbierał poprzez dotyk, a zatem i umysł, czujny pozostał na wszystko wokół. Nawet śpiąc - co czynił niezwykle rzadko - nie oddawał się wypoczynkowi w pełni. Gdyby nawet pragnął, nie był do tego zdolny. Refleksje, głosy, westchnienia, łzy, zapach wzburzonej krwi - wszystko to odbijało się echem po umyśle Najstarszego, nawet wtedy, gdy nie dotykał.
A gdyby go tak... zabić? - wkręciła się myśl kolejna, smakująca chwilą obecną. Głos Ryu. Pieczęć indywidualnego umysłu.
Słyszę kroki. - przekazał mu, potwierdzając lęk. Gałęzie, przykryte białym puchem uginały się pod stopami hordy buntowników. Odczuli obcą obecność, uprzednio mając na celu porozmawiać z przywódcą. Odwrócił się do Ryu i uśmiechnął - niefrasobliwie, chłopięco-kobieco, figlarnie niemal. Prawie niewidocznie, jak gdyby uśmiech był jedynie grą cieni.
Offline
Gość
Słysząc słowa Najstarszego i przysłuchując się w trzeszczące gałęzie, poczuł jak jeży mu się włos na karku. Jego oczy momentalnie się poszerzyły. Wyglądał teraz jak wystraszone dziecko nie wiedzące jak uciec przed karą, która nieubłaganie nadchodzi. Zerwał się na równe nogi i pobiegł schodami na górę, na swą galerię, z której wpadł do zniszczonej łazienki otwierając okno. Jedyne okno w całym domu, które nie pozbawione zostało szyby ani nie zostało zabite deskami. Czuł się zdemaskowany, widząc zbliżających się buntowników.
Spozierał na przerażenie Ryu ze stoickim spokojem, jak gdyby nadal mierzyli się wzrokiem na polanie. Lęk przyprawiał metafizyczną część jego żądzy o doznanie nasycenia i rozkosznego podrażnienia zarazem - niezależnie od tego, czy był to lęk ludzki, wampirzy, czy też demoniczny. Czekał na buntowników tam, gdzie stał, ruchem dłoni poruszając stare drzwi, by się otwarły. Odłożył świecę, spozierając przed się. Na moment grupa zatrzymała się, objęta niewidzialną barierą lodu. Znacznie mniej już pewni, wkroczyli do domu z sykiem. Jakie też wrażenie wywarł na nich androgyniczny osobnik o zapachu potęgi?
Offline
Gość
Widząc, jak grupa wchodzi do domu i słysząc ich także, westchnął głęboko w głowie mając kompletny chaos. Nagle rozwiał strach przemawiając do siebie w duchu - Boisz się swych własnych lalek, lalkarzu?
Zszedł ostrożnie na dół uprzedzając swe przybycie skrzypieniem desek na górze. Widząc zebrany przy drzwiach tłum, owiał ich spokojnym, chłodnym jak zawsze spojrzeniem posyłając je także w stronę "skrytego" za drzwiami Kamijo. Schodził dumnie po schodach niczym panicz w swym królestwie ścierając wilgotne drewno ostrą częścią sygneta, który lekko o nie stukał. Wciąż milczał, mimo, że tłum wymieniał spojrzenia, zdezorientowany.
Ryu swym przemyśleniem zyskał ułamek szacunku, który w całości utracił w oczach Kamijo, uciekając przed swymi poddanymi. Kimże był przywódca Klanu Ciernia, jeśli nie tchórzem, szukającym sposobu na życie? Ciemnooki wpisywał się w schemat, choć nie należał do nierozgarniętych życiowo idiotów, gnijących w lochach pałacu. Władca odpowiedział na spojrzenie Ryu ironią - oto skłonny do dialogu, obserwujący go z pozycji dziecka mężczyzna teraz zyskiwał pozór swego ego.
Zbliżył się o krok, stając przed tłumem parszywych stworzonek, nie mających na tym świecie niczego, prócz nieścisłej idei oraz niedojrzałego gniewu. Przeciągnął wzrokiem po każdym z kolei, co starszym przypominając, iż ich serca mogą jeszcze walić z przerażenia.
Offline
Gość
Zszedł całkowicie ze schodów ignorując spojrzenie Kamijo, który pożegnał dziecko i powitał mężczyznę w Ryu. Musiał ochłonąć, by jego dusza się przeistoczyła. Sam tkwił gdzieś pomiędzy dzieckiem a mężczyzną. Wciąż był wszakże zbuntowanym młodzieńcem.
Czas zdawał się stanąć w miejscu. Ryu niczego nie tłumaczył, a tłum stał osłupiały ciskając gniewnymi spojrzeniami w stronę Najstarszego wampira. Czarnowłosy zrobił krok do przodu, samemu nie wiedząc czy kolejny gest uczynił w podświadomości, czy też nie. Po prostu bezwiednie zrobił krok w stronę tłumu, odpychając postać złotowłosego mężczyzny na bok niesamowitą siłą z której sam nie zdawał sobie sprawy, by zasłonić go przed tłumem, który w tym samym momencie ślepo się na nich rzucił nie oczekując wyjaśnień.
Widząc go po raz pierwszy, poznając jego dom wiedział, iż nie jest to łatwy do opieki poddany. Wiedział o Ryu więcej, aniżeli temu mogło się zdawać. Wiedział też, iż nigdy tak naprawdę mężczyzna ten nie dorośnie - będzie tkwił między swymi marzeniami a brutalną rzeczywistością, w której zmuszony jest je kryć.
Odepchnięty, cofnął się o dwa kroki. Nikłą reakcję w porównaniu z siłą ciosu tłumaczył fakt, iż organizm Najstarszego był nie tylko sędziwy, ale i od urodzenia stanowiący jedność z duszą. Czując bliskość młodych pcheł, wykazał się porywczością, odwracając się z mgnieniem sekundy wokół własnej osi. Złotemu błyskowi włosów towarzyszył płynny szkarłat, obijający się strugą o powietrze. Stanął twarzą w twarz z Ryu, w dłoniach podnosząc dwa serca. Jasne oczy pociemniały do bezdennego granatu. Dopiero wówczas ciała zabitych miały okazję opaść, przemieniając się w popiół.
Offline
Gość
Spojrzał na serca w dłoni Długowiecznego a w jego oczach malował się szacunek, który tak usilnie próbował skryć. Ocknął się dopiero, gdy jeden z rebeliantów wgryzł się w jego szyje szarpiąc ją jak wściekłe zwierzę. To obudziło w Ryu ducha walki. Sam nie znał swej siły, praktycznie prawie w ogóle jej nie używając. Szarpał, kąsał i drapał swych przeciwników niszcząc ich może nie tak skutecznie i szybko jak Kamijo, ale jednak był w stanie to robić, mimo, że wnętrze jego domu stało się polem walki. Dopiero teraz zdał sobie w pełni sprawę z tego, że walczy po stronie Monarchii.
Nie umknął uwadze Jego Utraconej Miłości błysk szacunku w głębokich oczach kilkuwiekowego wampira. Zachowanie rebeliantów dobitnie świadczyło o ich dzikości i nieprzystosowaniu do świata. Mieli w sobie coś, co było słabym punktem rasy lykantropów: bezmyślny szał, do niczego nie prowadzący. Żyli chwilą obecną, nie bacząc na naukę nocy wczorajszej, ani też zagadkę jutrzejszą. Opuszczone serca spróchniały, nim dotknęły ziemi. Towarzysząc mu, jednym spojrzeniem paraliżował, drugim zaś niszczył. Niedostrzegalnym zaciśnięciem palców pozbawiał zdziwioną świadomość ciała. Liczba przeciwników malała, w finale do jednego. Stanął przy Ryu, mierząc go spojrzeniem. Do przywódcy klanu należało wbicie "ostatniego gwoździa" w syczące usta rozedrganego bękarta.
Offline
Gość
Spojrzał na ostatnie z ciał, które wciąż się wiło jakby podświadomi próbując ucieczki. Skrzywił się i jednym ruchem dłoni wyciągnął zza paska nóż, którym dobił ostatniego ze swych podopiecznych upuszczając jego ciało na ziemię. Zrobiło się cicho. Słychać było tykanie zegara w jadalni i szelest wiatru. Jego podłoga usłana była obróconymi w popiół ciałami Krwiopijców. Gotów był ponieść konsekwencje swych wcześniejszych czynów. Zrozumiał, choć głośno z pewnością by się do tego nie przyznał. Obrócił nóż i trzymając za jego ostrze podał go Najstarszemu. Wciąż tkwiła na nim gęsta krew wampira. Ukląkł przed nim i pochylił swą głowę czekając na ostateczny cios. Był wszakże ich przywódcą.